Na szarym placu na mieście,
stukały obcasy pospiesznie.
Pędząc w różne strony,
ze wzrokiem spuszczonym,
stukały z uśmiechem zdławionym.
Wśród pędu szarej jutrzenki,
zgubiły się gdzieś świata wdzięki.
Zgubiły się śmiechy
i wszelkie uciechy,
zniknęły małe pociechy.
Na ławce cicho siedziało
serce, co ze strachu drżało.
Szum je ganił,
by uciekło z przystani
i z nim stukało obcasami.
A ono miłością pała,
do świata, co pięknem powala.
Patrząc na nie stale,
mówi nieśmiale:
Jurtrzenko, nie pędź tak, proszę.